Śniłeś mi się. Czekałeś na mnie gdzieś w środku miasta, prosiłeś żebym pojawiła się przed Tobą jak najszybciej. Ten raz jeszcze muszę zobaczyć Cię w śniegu, tak powiedziałeś i brzmiało to jakby zależało od tego nie tylko Twoje życie, ale los całego świata. Ten raz jeszcze muszę zobaczyć Cię w śniegu, tak powiedziałeś i już wiedziałam jak będzie wyglądać to spotkanie, już przytrafiło się takie.
To było po dwudziestej, to była niespodziewana śnieżyca, taka jak pstryknięcie palcami i staje się biało, jak wycięty z Pisma fragment a tego dnia Bóg stworzył zimę. Pamiętam radość szczerą, dziecięcą, najprostszą. Cieszyłam się, że jesteś obok, że Ty właśnie, że oboje jesteśmy zaskoczeni nagłą zmianą świata, może chcieliśmy wierzyć, że i w nas się coś zmieni, że równie szybko. Patrzyłam w Twoje oczy i chciałam zatrzymać to spojrzenie, które miałeś wtedy dla mnie na zawsze. Spojrzenie pełne wszystkiego dobrego. W pomarańczowym świetle może świat wyglądał Tobie ładniej, śnieg zatrzymywał się w moich włosach, na rzęsach, do twarzy mi chyba było z tym śniegiem. Patrzyłeś na mnie najpiękniej, tak jakbyś właśnie nauczył się patrzeć z całych sił. I trzęśliśmy się z zimna, ale chwila była tak pełna ciepła, że po cichu modliłam się, żeby nigdy nie miała końca.